Professional fencing

SZERMIERKA: SIECZ I KŁUJ

-

SZERMIERKA: SIECZ I KŁUJ.

Jako dziecko przez dwa lat trenowałem floret. Wynudziłem się okrutnie. Teraz, jako stary koń, postanowiłem dać ostatnią szansę szermierce i sprawdzić, czy znajdę w niej coś dla siebie.  Zajeżdżam pod pamiętający dobrze lata PRL pawilon na warszawskim Żoliborzu. Ale nie przyszedłem tu po to, żeby wspominać czasy Gierka, raczej cofnę się w jeszcze dawniejszą epokę. W tym miejscu można bowiem powalczyć każdą historyczną bronią Starego Kontynentu.

Przekraczam zatem próg i wchodzę. Wprost na baner z nadrukowaną renesansową ryciną, na której widać dwóch facetów walczących na… zaraz, to chyba są rapiery. Na piętrze recepcja. Głębokie fotele, niski stolik, duży telewizor, zdjęcia i grafiki, jak na klub sportowy – Francja, elegancja. Brakuje tylko cygar i stołu bilardowego. Zamiast tego jest szafka chłodząca z napojami i żelem do przykładania na stłuczenia.

Tu nie chodzi o wyniki

W klubowym sklepiku, w oświetlonych gablotkach wiszą miecze z różnych epok, szable, rapiery, szpady. Obok broń sportowa, choć jakaś dziwna, bo z drewna.

MIECZ

Najbardziej tradycyjna biała broń służąca do fechtunku. W Europie pojawiła się przed czterema tysiącami lat, początkowo służyła głównie do kłucia. Miecz w swym średniowiecznym rozkwicie to jednak broń sieczna, a po wprowadzeniu zbroi płytowych – zarówno sieczna, jak i kolna. Dłoń szermierza chroni zazwyczaj jelec w kształcie krzyża.

RAPIER

Naturalny następca miecza, odchudzony, wysmuklony i w ogóle dużo bardziej finezyjny. Pojawia się pod koniec średniowiecza i w renesansie, jako broń cywilna, wręcz mieszczańska, noszona na co dzień, na wypadek coraz popularniejszych pojedynków, w odróżnieniu od typowo bojowego miecza. Dłoń chroniona kabłąkiem oraz koszem (w różnych wariantach – z obłękami, dzwonem lub tarczkami).

SZPADA

Kolejny etap ewolucji – po mieczu i rapierze. Szpada jest jeszcze lżejsza i smuklejsza od tego ostatniego, bo staje się właściwie elementem szlacheckiego stroju. Ewoluuje też charakter walki – o ile rapier miewał jeszcze charakter sieczny, o tyle szpada służy już wyłącznie do kłucia wroga. W warunkach bojowych wyparta przez pałasz i szablę.

SZABLA

Choć trudno sobie wyobrazić bardziej “polską” białą broń, wygięta szabla ma swoje korzenie w Azji Środkowej, a przywędrowała do nas wraz z Turkami. Jej krzywizna ułatwiała przecinanie kolejnych warstw odzieży przeciwnika. Rozkwit przeżywa w XVI i XVII w., a w kolejnych stuleciach (aż do XX w.) staje się ulubioną bronią kawalerzystów.

To tu biją się na patyki, które udają szable? Jak ja w podstawówce? Do powagi przywołuje mnie widok masek szermierczych, kurtek oraz zasłaniających brzuch i klatkę piersiową pikowanych…

– …plastronów. To są plastrony – pojawia się nagle Marcin Żmudzki, założyciel i właściciel klubu. Ma 39 lat. Z wykształcenia jest archeologiem, z zawodu “bronioznawcą” i trenerem szermierki. To prawdziwy entuzjasta. W kraju, w którym od jakiegoś czasu szermierka kojarzy się głównie z urodą Sylwii Gruchały, postanowił założyć szkołę prawdziwego fechtunku dla dorosłych. Żeby odciąć się od skojarzeń ze sportem, stworzył system walki białą bronią europejską, nazwany przez niego F3. To od hasła “Fight for Fun” – walka dla zabawy. A skoro tak, to zasadniczą rolę ogrywają ochraniacze. Wyglądają solidnie. Widzę wzmacniane grubym plastikiem rękawice, ochraniacze na kolana, łokcie. No dobrze, może tym razem nie będzie bolało, bo zwykle praca dla “Logo” kończy się dla mnie siniakami, krwiakami, naciągnięciami i innymi obrażeniami.

Rozglądam się po sali treningowej. Nigdy nie widziałem czegoś takiego, to wygląda jak prawdziwa zbrojownia! Na stojakach wiszą klingą w dół miecze półtoraręczne, rapiery, lewaki, szable, szpady, florety; w pudle leżą sztywne atrapy noży. Jest dużo drewnianych palcatów. Jedne mają głownie skośne i robią za szablę, inne są proste, te to podobno pałasze. Widzę też plastikowe miecze jednoręczne i drewniane półtoraręczne, z głownią zabezpieczoną pianką. Są nawet karabiny z bagnetami, które mają na końcu poduszeczki. Pod drugą ścianą gablota fechmistrza. W podświetlonej witrynie chłodnym blaskiem lśnią rapiery, szable i miecze. Co tu dużo gadać, miejsce ma klimat.

Na trenujących czekają też maski, plastrony, rękawice i karwasze (ochraniacze na przedramię i łokieć). Nic tylko się ubrać, wziąć coś do ręki i…

– Osoba, która przychodzi po raz pierwszy, dostaje podstawowe wskazówki i po prostu zaczyna walczyć. Po miesiącu każdy z grubsza wie, o co chodzi – mówi Żmudzki.

W klubie trenuje 50 osób. Widać głównie młodych facetów, choć przewijają się także panie i dojrzalsi panowie. Nie ma tu za to charakterystycznej dla szermierki sportowej bieli. Wszyscy są ubrani na czarno.

Żmudzki swój klub założył 13 lat temu. Przez treningi, które prowadził w tym czasie w kilku salach, przewinęło się okoła tysiąca osób. – Przed wojną szermierka była popularną dyscypliną. Uprawiał ją cały korpus oficerski, prawnicy, studenci w korporacjach. Komunizm to zmienił. Stała się sportem, i to niszowym. W klubach trening jest ukierunkowany na wynik. My walczymy dla przyjemności – tłumaczy mi.

Niepoważnie lekka broń

Zaczynamy od zwykłego pchnięcia. Żmudzki demonstruje mi, jak należy je wykonać, z krokiem do przodu.

– W szermierce ruch inicjuje ręka trzymająca broń. Wysunięcie broni do przodu jest gwarancją, że przeciwnik nie skróci dystansu i nie uprzedzi naszego ataku. Dopiero po ręce rusza noga. Obie dolne kończyny obciążone są w równym stopniu. Ciężar spoczywa na piętach. Pozycja i ręce mają być luźne. Napięcie uzbrojonej ręki następuje na ułamek sekundy przed atakiem lub obroną – tłumaczy.

Potem demonstruje mi wypad. – Przednia noga wysuwa się do przodu. Kolano nie przekracza linii palców. Niezdrowy nawyk wysuwania kolana dalej niż palce wpoił 400 lat temu szermierzom włoski mistrz fechtunku w jednym z traktatów. Skorygowały to wyniki badań XX-wiecznych ortopedów – wyjaśnia.

Czuję się wprowadzony. Teraz muszę wybrać broń? Szpada? Nie, kiedyś dałem się podpiąć pod aparaturę i stoczyłem pojedynek na szpady z młodą dziewczyną. Przegrałem sześć do zera. A może szabla? Tak! To przecież narodowa broń! Nie jakaś tam szpilka, tylko porządny sieczny oręż, panie kochanku!

Marcin oddala się do klubowych obowiązków, a mnie przejmuje instruktor Marcin Bąk.

Biorę do ręki lekką sportową szablę. Niestety, nie wywołuje ona żadnych emocji. Ze wszystkich rodzajów sportowej białej broni to szabla najbardziej oddaliła się od pierwowzoru. Szable bojowe bywały masywne, a kawaleryjskie po prostu ciężkie. Do machania nimi trzeba było mieć silną łapę. Sportowa, którą trzymam w ręku, jest niepoważnie lekka.

Lewą czy prawą?

Ale od czegoś muszę przecież zacząć. Zgodnie z instrukcją wysuwam rękę nieco w bok i przekręcam dłoń z koszem o czterdzieści pięć stopni, dzięki temu jest całkiem zasłonięta. Klinga ma być prawie wyprostowana i pochylona w stronę prawego barku przeciwnika, co dobrze chroni od przodu. Teraz atak. Dłoń z szablą przekręca się dokładnie na wprost przeciwnika. Potem nadal zgiętą w łokciu wysuwam rękę do przodu. Gdy sztych, czyli ostry koniec klingi, znajduje się w odległości skutecznego ataku, ręka się prostuje, dolny i wskazujący palec naciskają górę i dół rękojeści. Sztych uderza w górę czaszki. Skomplikowane? Ale ponoć zabójczo skuteczne.

Ćwiczę na manekinie. Po kilkudziesięciu ruchach robi się nudno.

– Sparing? – pyta młody facet. Cięcia szablą

– Jasne, ale nie mam kurtki – martwię się.

– Załóż maskę, plastron i karwasze. Walczyłem tak przez cały zeszły rok – wzrusza ramionami.

Dwa razy nie trzeba mnie zachęcać. Ubieram się i sięgam po swoją szablę. – Nie, będziemy walczyli na palcaty – mówi jednak przeciwnik.

Drewniane szable już nie budzą rozbawienia. Z bliska wyglądają solidnie, za nic nie chciałbym dostać takim kijkiem. Na szczęście kosz zabezpieczający dłoń jest z metalu.

Zaczynamy. Rywal naciera, trafia mnie w karwasz i rękawice. Nie boli. A więc do ataku!

Fechtujemy z trzaskiem głowni. Kilka razy udaje mi się nawet go trafić. W ferworze walki zaczynam skakać wokół przeciwnika.

– Człowieku. To bez sensu. Nic przez to nie zyskasz, a tylko się zmęczysz. Szermierka ma charakter liniowy. Ważna jest kontrola dystansu i czas reakcji – tłumaczy mój przeciwnik. Fakt, ja skaczę wokół niego, a on po prostu robi ćwierć kroku w bok, więc moja sytuacja nie zmienia się ani o jotę. Dość szybko męczy mi się ręka. Przekładam broń do lewicy.

– Oj, widzę, że kolega oburęczny. To wśród szermierzy rzadkość – mówi Żmudzki, który obserwuje sparing. Czuję się wyróżniony, stoczyłem pierwszą w życiu walkę na szable, a do tego okazało się, że mogę fechtować, wykorzystując na zmianę obie półkule mózgowe.

Wybite zęby i przestawiony nos

Drewniana szabla okazała się być ciekawą zabawą, ale co chwilę zerkam tęsknie na miecze. Od dziecka naoglądałem się filmów z rycerzami i chciałbym się w końcu przekonać, jak to jest, gdy walczy się tak jak sir Lancelot. Moment do zrobienia pierwszego kroku w tym kierunku jest idealny, bo zaczyna się trening szermierki choreograficznej.

– To, co wam pokazuję, ma niewiele wspólnego z realną walką, ale na pewno będziecie mogli zaszpanować przed znajomymi – mówi Żmudzki. W grze komputerowej “Wiedźmin” bohater walczy mieczem, wykorzystując system F3. Postać Geralta z Rivii to wszak najlepsza rekomendacja.

F3 Fight For Fun
System walki białą bronią nastawiony na dobrą zabawę, a nie wyniki sportowe

Tańce tańcami, ale Marcin opracował też system służący do realnej walki. Są w nim nie tylko cięcia i pchnięcia, ale także przerzuty i obalenia. – W średniowieczu powstało 50 znanych nam traktatów poświęconych walce mieczem. W żadnym precyzyjnie nie wyjaśniono, w jaki sposób, przy uderzeniu, trzeba trzymać dłonie na rękojeści i na głowicy. Dawni mistrzowie napisali po prostu: uderzaj – tłumaczy mój fechmistrz.

Walka mieczem była daleka od szermierczej finezji. W pewnym momencie jeden z rywali po prostu chwytał broń i dźgał wroga – jak dzidą.

Ustawia mnie w pozycji prawej mieczowej. Prawa noga z przodu. Prawa ręka na rękojeści, pod jelcem, druga na głowicy. Miecz – podobnie jak szabla – ustawiony tak, żeby zasłaniał mnie przed cięciem. Atak: przesuwam nadal zgięte ręce do przodu, gdy głowa przeciwnika jest w zasięgu, wykonuję dźwignię, zainicjowaną ruchem głowicą. Sztych ma spaść pod kątem 45 stopni na bok czaszki.

– Tak walczono pod Grunwaldem? – pytam.

– Tam walczyli rycerze, a nie szermierze. Liczyła się brutalna siła – mówi Żmudzki.

Początki miecza to epoka brązu. Miecze o wydłużonym ostrzu, przeznaczone do zadawania pchnięć, powstawały w Grecji i w Chinach. W Atenach rozgrywano zawody szermiercze zwane hoplomachią. Jednak o ile do naszych czasów przetrwały dokładne opisy boksu, zapasów i pankrationu, to o starożytnej szermierce wiemy bardzo mało. Broń do ćwiczeń była pod wszystkimi szerokościami geograficznymi od początku drewniana.

– Ćwiczono walki zadaniowe, przy których zatrzymywano miecz przed samym celem. Niekiedy trochę dalej. Mistrza poznawało się po przestawionym nosie, brakach w uzębieniu albo – co gorsza – braku oka. Szermierka stała się bezpieczna, gdy w XVIII w. wprowadzono maski. To była rewolucja. Okazało się, że masę technik, które darzono uznaniem w teorii, w praktyce nie działa – tłumaczy Marcin.

Wszystko to ciekawe, ale chciałbym w końcu powalczyć. Biorę do rąk drewniany miecz i staję przed samym fechmistrzem. Co mi tam! Ruszamy na siebie, Żmudzki robi jakiś dziwny ruch i dostaję w głowę. Ups, huknęło.

Daję upust fantazji, przyjmuję pozycje opisywane w średniowiecznych niemieckich traktatach. Wół – ręce trzymają miecz wysoko, sztych broni skierowany lekko w dół, po skosie, w twarz przeciwnika. Pług – broń trzymana jest na wysokości pasa, sztych skierowany do przodu. Głupiec – miecz opuszczony, sztych broni celuje w ziemię, bo tylko głupiec czeka na przeciwnika z opuszczonym mieczem. Z dachu – miecz wzniesiony wysoko, zagraża przeciwnikowi uderzeniem z góry, znad prawego barku. Niektóre pozycje wyglądają niepraktycznie. Ale “póki się ruszasz, póty żyjesz”. Zmiana pozycji ma zaskoczyć rywala.

Finezyjną sztukę walki uprościło pojawienie się zbroi płytowych. Jeden z walczących był obalany, drugi chwytał głownię ręką i dźgał go jak dzidą. Z czasem miecz półtoraręczny został zastąpiony przez dwuręczny, który jeszcze bardziej nadawał się do używania w charakterze dzidy. Potem rozwój białej broni poszedł w kierunku zmniejszania masy oręża.

Pół kilo do śmierci

W połowie XVI w. pojawił się rapier. Broń głównie kolna, nieco lżejsza, dłuższa, wyposażona w gardę, czyli kosz zapewniający ochronę ręku. To rapierem, a nie szpadą walczyli muszkieterowie w czasach d’Artagnana. Uzupełnieniem był lewak, czyli sztylet pojedynkowy, trzymany w lewej ręce. Czasami zamiast lewaka używano małej tarczy albo płaszcza. Tak walczono do końca XVII w. Obowiązywały wtedy szkoły hiszpańska i włoska.

– Hiszpanie proponowali walkę kołową, a Włosi nienaturalne pochylenie tułowia do przodu, co utrudniało walkę – objaśnia Żmudzki. Ustawia mnie w pozycji do walki rapierem z lewakiem. Sztychy mają być lekko skierowane do środka, dzięki czemu pchnięcie ześlizgnie się po rapierze. Ostrza są pochylone pod kątem 45 stopni, kosze zasłaniają dobrze dłonie. Marcin nazywa taką postawę tercją. – Najlepiej z rapierem i lewakiem na początku radzą sobie pianiści albo perkusiści – dodaje.

Wykonuje pchnięcie, ja paruję głownię lewakiem i nacieram rapierem. Jego lewak paruje, a oswobodzony nie wiadomo kiedy rapier trafia mnie w pierś. No to poległem. – To byłby cios śmiertelny – rozwiewa wątpliwości fechmistrz. W walce na broń kolną do zabicia człowieka wystarczy nacisk rzędu pół kilograma.

Na początku XVIII w. w Europie Zachodniej upowszechniała się szpada. Jej klinga była podostrzona tylko w górnej części, tak żeby można było zadać krótkie cięcie. Np. wycinając “Z”, tak jak robił to Zorro. Do nauki walki służył jeszcze lżejszy floret – kawał drutu osadzony w talerzyku.

Przedramię ma być wyprostowane, a dłoń odwrócona wnętrzem do góry. Położenie końcówki broni regulowane jest drobnym ruchem palców – Żmudzki cierpliwie zdradza mi tajniki kolejnego oręża.

Ćwiczymy podstawową zasłonę i odpowiedź. Rywal zadaje pchnięcie, ja końcówką klingi mam ominąć jego atak i pchnąć swoją klingę tak, że jego floret skieruje się w bok, a ja trafię go pod bark. Strasznie się męczę, broń kolna kręci mnie jednak zdecydowanie mniej niż sieczna.

Po powrocie do domu wygrzebuję mój miecz ze sterty dawno nieużywanych rzeczy. Siadam przed komputerem i kładę go sobie na kolanach. Wrzucam w wyszukiwarki słowo “longsword”. Google wypluwa dziesiątki stron, na YouTube jest też cała masa filmików instruktażowych. Umiejętność walki długim mieczem była podstawą średniowiecznej europejskiej sztuki walki. Przez kolejne tygodnie macham regularnie moim longswordem. Nigdy nie przypuszczałem, że to żelastwo zacznie odgrywać w moim życiu taką rolę. Może nawet dam mu jakieś imię… szermierka

 

Źródło: LOGO – Magazyn dla mężczyzn
NR 5 MAJ 2011
Zdjęcia: Albert Zawada, Jacek Piotrowski
Redaktor: Alex Kłoś